Monday, 10 November 2014




Dzień rozpoczynamy od wczesnej pobudki. Biegamy na paluszkach, żeby Kubuś mógł sobie jeszcze pospać, bo dopiero za godzinkę będziemy musieli go ubierać. O nie, otwierają się drzwi do łazienki, a w nich przecierając jeszcze zaspane oczka stoi Kuba. "Mama, I want to take a shower", po czym zdejmuje piżamkę, siada na nocnik żeby szybko się załatwić i po kilku sekundach razem gnieździmy się pod prysznicem. "Don't take my water" krzyczy. Przesuwam się lekko w bok, by mógł sobie postać pod strumieniem ciepłej wody, kiedy sama pienię się gdzie się tylko da, by potem w sekundzie spłukać z siebie wszystkie mydliny. Czas wychodzić spod prysznica i wybierać się do wyjścia, ale jest tak przyjemnie, że Kuba protestuje. Podstępem wyciągam go z łazienki, owiniętego w ręcznik z spiderman'em. Teraz tylko szybki makijaż, suszenie włosów i ubieranie. Kiedy ja w najlepsze susze włosy, Kuba bawi się moimi kosmetykami. "Co ty robisz?" pytam. "I'm doing my face", odpowiada Kubuś. W głowie widnieje mi tylko jedna myśl - dziś na pewno spóźnię się do pracy. Zabieram mojego gagatka do łazienki i szybko myjemy się jeszcze raz. Czas na ubieranie, ale JJ twierdzi, że chce iść do przedszkola nago. Na dworze jest około 5 stopni, więc będę musiała na niego przywdziać kilka warstw, ale będzie ciężko przy takiej kózce fikającej nogami i machającej rączkami, jak by miał zaraz odlecieć. Jakoś udaje nam się ubrać majtki, skarpetki, spodnie i bluzkę. Jeszcze tylko buty i w tym momencie zaczyna się pogoń po domu, bo on chce buty letnie, a nie zimowe. W myślach wykrzykuje "aaaaaa", ale ze stoickim spokojem tłumaczę, że dzisiaj jest bardzo zimno i trzeba ubrać obuwie nieprzemakalne. Nareszcie wychodzimy z domu i kierujemy się w stronę przedszkola, ale Kubuś łapie za klamki w samochodzie i krzyczy, że chce jechać ze mną do pracy. Tłumaczę mu jak kozie na granicy, że w pracy jest bardzo nudno. Nie ma tam dzieci i zabawek, ale że jak tylko skończę, to odbiorę go z przedszkola i będziemy się świetnie bawić. Godziny w pracy wleką mi się jak za czasów szkolnych. Co chwile zerkam na zegarek i odliczam minuty do powrotu do domu. 
Jest! Nareszcie wybiła ta godzina. Można odebrać słoneczko z przedszkola. 
Naciskam na dzwonek i widzę biegnące w moja stronę roześmiane dziecko. "It's my mummy" wykrzykuje. Podnoszę go na ręce i wyrzucam w powietrze. Za nim biegnie Willow i tez ciśnie mi się na ręce, wiec i ona lata w powietrzu. Potem przybiega jeszcze Jack i Amelia, bo chcą przybić sobie ze mną piątkę. "I was fighting a dragon" wykrzykuje Kuba. Pani przedszkolanka opowiada o dniu jaki miał Kubuś i o jego bujnej wyobraźni. Dzieci goniły smoka po całym ogrodzie, aż w końcu udało im się go pokonać sznurówką Kubusia i kredką Megan. Smok ze strachu przeskoczył przedszkolny płot i ociekł gdzie pieprz rośnie. 
Wracamy do domu i jak najszybciej staram się zaserwować pożywny obiad ze zdrowa sałatką, lub gotowanymi warzywami. Tak jak obiecałam wcześniej nadchodzi w końcu czas na wspólną zabawę. I tu staram się nie próżnować. Bawimy się kreatywnie, edukacyjnie i bez udziału sprzętów elektronicznych. Moim zdaniem to tylko pożeracze czasu, które nie wnoszą zbyt wiele w rozwój dziecka. Jak już się tak kreatywnie wybrudzimy, to czas na kąpiel z dużą ilością piany, którą JJ rozdmuchuje po całej łazience. Tak na wszelki wypadek jak by mama nie miała wystarczająco dużo mopowania. Na koniec mój ulubiony etap dnia - usypianie. Kładziemy się razem w łóżeczku tuląc się do siebie, i czytamy wybrane przez Kubusia książeczki. Książki są tak nudne, lub Kuba tak zmęczony, że zaraz usypia. Długo jeszcze wpatruje się w moje słodziutkie maleństwo zanim wyjdę z jego pokoju. I tak cały tydzień, aż do soboty. 




W weekend czas spędzamy zupełnie inaczej. Nie ma pospiechu, dzięsiecio-minutowego prysznica, nudnych kanapek w pracy. Rano wstajemy o której nam się tylko podoba i leżymy w łóżku tuląc się do siebie jeszcze przez godzinę. Nadrabiamy pieszczoty na które nie ma tyle czasu w ciągu tygodnia. Śniadanie na ciepło i herbatka z cytrynką, kiedy z radia sączy się ulubiona muzyka. Spacery na luzie i odwiedziny u dziadków. Wspólne popołudniowe drzemki i wieczorki filmowe z kubełkiem popcornu. Czas zwalnia choć na dwa dni, więc kiedy w niedzielny wieczór czytamy bajki i kładziemy się spać, to jakoś trudno nam się rozstać. I kiedy JJ przychodzi do nas w środku nocy i wdrapuje się do łózka, to wtulam się w niego, a on we mnie i tak śpimy aż do rana, by już o 6:00 móc rozpocząć kolejny hektyczny tydzień. 







JJ: czapka - Primark; szalik - H&M; spodnie slim fit- Primark; buty - Primark; sweter - Primark; 
kamizelka - George

8 komentarze:

  1. Widze że twoje dziecko nie chce mowic po polsku , tak samo jak moje :) A tobie język się nie plącze , że tak zapytam . Bo ja czasami głupieje i nie wiem sama co gadam hihi

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja sie produkije po polsku, a on i tak odpowiada po
      angielsku. Czasem mi sie wszystko poplacze i zapomina mi sie o tym, ze mam mowic po polsku. No coz, musimy miec cierpliwosc i po polsku gadac, gadac i jeszcze raz gadac.

      Delete
  2. Codzienność w waszym wykonaniu jest piękna :)
    Maja znów po Polsku idealnie mówi, ang. się uczy :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. O, moje tak samo! Wszystko pewnie sie zmieni jak pojda do szkoly. :)

      Delete
    2. U Was bedzie duzo latwiej, bo jednak cale ich otoczenie mowi w innym jezyku. U nas jestem tylko ja :(

      Delete
  3. Ja się zastanawiam jak to będzie u nas wyglądało...

    ReplyDelete
  4. Przypomina mi to nasz schemat dnia, tylko ze musze zlapac i ubrac dwa Potworki zamiast jednego. I wysluchac awantury, bo ona nie chce spodni, tylko spodniczke, koniecznie rozowa, a on chce ubrac adidasy siostry, a nie swoje. :)
    My podczas powrotu do domu, musimy jeszcze obowiazkowo zaliczyc plac zabaw, nawet teraz, kiedy w tym czasie praktycznie zapada zmrok... :)
    Ja tez kocham czas usypiania, kiedy czytam ksiazeczke, jednoczesnie wachajac i calujac jedwabiste wloski. :)
    A po weekendzie najczesciej wracam do pracy cudownie psychicznie wypoczeta, ale za to fizycznie wymordowana jak po maratonie... ;)

    ReplyDelete